Rumunia – Gościnność

Zawitałem w przygranicznym miasteczku Värsand. Moje pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne i pomyślałem, że Rumunia chyba nie została jeszcze pochłonięta przez zachodnią mentalność. Jak na miasteczko, wyglądało ono bardzo swojsko. Na ławkach przy drodze przesiadywali mieszkańcy, popijając herbatę, zaś wzdłuż drogi ciągnęły się pomniejsze stoiska z jedzeniem. Jako że bardzo się wyróżniałem, idąc z wielkim plecakiem, mieszkańcy przyglądali mi się z zaciekawieniem, a dzieci dotrzymywały mi kroku. Na końcu miejscowości miałem już w swoim otoczeniu ich chmarę. I jak tu teraz łapać z nimi stopa? Wobec takiego obrotu sprawy byłem zmuszony iść jeszcze dalej, dopóki nie zostawią mnie samego.
Kontynuowałem tę dobrą passę w łapaniu stopa i dojechałem do miasta Arad. Momentalnie znalazłem się na wylotówce i w tym momencie musiałem podjąć decyzję, co dalej robić. Dzień się kończył, a ja miałem okazję rozbić się w spokojnym miejscu. Po krótkim namyśle postawiłem rzutem na taśmę poświęcić jeszcze kilkanaście minut na łapanie stopa, mimo że miejscówka na to nie była najlepsza. Niestety kilkanaście metrów ode mnie zajazd był już zajęty przez panie próbujące zachęcić męskie grono do swoich usług. Ja zaś stałem przy zwężeniu, a kierowcy nie mieli jak zjechać na pobocze. Ale próbowałem łapać okazję z najszerszym uśmiechem, jaki tylko potrafiłem zrobić.
Powoli myślami byłem już przy rozbijaniu namiotu. Nagle usłyszałem klakson samochodu. Była to wielka ciężarówka z naczepą. Blokowała całą drogę, ale wiedziałem, że zatrzymała się specjalnie dla mnie. Chwyciłem za plecak i wskoczyłem do środka, nawet nie pytając kierowcy, dokąd jedzie.
Miał na imię Mihaił i jechał do Curtea de Arges. Spojrzałem na mapę. Nie dość, że było mi po drodze, to jeszcze wychodziło na to, że zrobimy razem sporo kilometrów. Wiedziałem, że przyjdzie mi rozbijać namiot w środku nocy albo i nad ranem, w zależności od tego, jak szybko dojedziemy na miejsce. Jednak mimo wszystko było mi to na rękę. Przejechaliśmy razem spory dystans, bo ponad 400 km. Z uwagi na cudowny górski pejzaż żałowałem, że przyszło nam przemierzać tę trasę nocą. Na szczęście trafiliśmy na pełnię księżyca, dzięki czemu mogłem podziwiać chociaż zarysy otaczających nas szczytów. Gdy dojeżdżaliśmy do bazy, Mihaił stwierdził, że nie ma mowy, abym nocował w namiocie. Wracał akurat
na urlop, więc zaproponował nocleg u siebie w domu. Dla mnie była
to szansa, aby przekonać się, jak żyje prawdziwa rumuńska rodzina, więc przyjąłem zaproszenie. Na bazę dotarliśmy późną nocą. Tam też czekała na nas żona Mihaiła, Maria. Przesiedliśmy się do osobówki i wszyscy razem ruszyliśmy do ich domu.
Poniekąd czułem w kościach, że to jeszcze nie koniec przygód. Jak się później okazało, miałem dobre przeczucie, bo Mihaił przywitał mnie
w swoim domu z grubej rury. Już w drodze spożywaliśmy alkohol, a gdy tylko przekroczyliśmy próg jego domu, pierwsze, co na stole wylądowało, to flaszka wódki. Maria naszykowała jedzenie, po czym poszła spać, a my oddaliśmy się konsumpcji. Dopiero rano tak naprawdę zdałem sobie sprawę, że jego żona to bardzo cierpliwa osoba. Nie ma co ukrywać, byliśmy zmęczeni długim dniem, więc procenty szybko dały o sobie znać. Była muzyka, śpiewy i głośne rozmowy. Wszystko to umilaliśmy sobie grą w warcaby, choć po jakimś czasie już ledwo rozpoznawałem swoje pionki.
Mihaił obudził mnie z samego rana. Wyglądał, jakby grzecznie przespał całą noc. Ja z kolei wyglądałem tak, jak się czułem, czyli mocno niewyspany i skacowany. Aż bałem się wejść do kuchni, żeby tylko nie zastać tam wódki na stole. Całe szczęście wódki nie było. Był za to Stefan, syn Mihaiła. Nie poznałem go poprzedniej nocy, ale teraz mogłem
to nadrobić. Zjedliśmy razem śniadanie i wyruszyliśmy w miasto. Nie miałem szczególnej ochoty na zwiedzanie. Nie dość, że byłem niewyspany, to jeszcze ten potworny kac! Stefan, widząc to, wymyślił, że po prostu pokaże mi największą cerkiew w okolicy. Dla mnie było idealne rozwiązanie jak na ten stan.
Chwilę po powrocie do domu wszyscy zaczęli się gdzieś szykować. Jak się potem okazało, mieli zamiar jechać popracować, a mnie zaproponowali, żebym w tym czasie został w domu i odespał ciężką noc. Od razu odmówiłem i oznajmiłem, że jadę z nimi. W głębi ducha marzyłem o tym, żeby trochę odpocząć, ale uznałem, że choć w ten sposób zdołam im się odwdzięczyć za gościnę.
Na szybko znaleźli mi jakieś stare ubrania, a następnie pojechaliśmy do ich drugiego domu, będącego jeszcze w budowie. Na miejscu zapakowaliśmy zaprzęg konny i ruszyliśmy przez miasto. Coś niecodziennego, ale nie tutaj. Mimo iż Curtea de Arges to sporej wielkości miasto, widać było, że nikogo nie wzrusza fakt, iż zaprzęg uczestniczy w ruchu drogowym. Niewątpliwie miało to swój urok.
Jadąc w wozie, byłem święcie przekonany, że zaraz weźmiemy się do pracy. W pewnym momencie zjechaliśmy jednak z głównej ulicy, zatrzymując się tuż przy osiedlu. Zostawiliśmy przy drodze cały zaprzęg jak zaparkowany samochód. Nie miałem pojęcia, gdzie się wszyscy udajemy, ale nawet nie pytałem, po prostu szedłem za nimi. W końcu dostrzegłem sporą grupę ludzi siedzących przy stołach, tuż przy jednym z bloków. Wyglądało to na typowe urodziny, bo była muzyka, głośne rozmowy i śmiechy. Nawet nie pomyślałbym, że właśnie do nich idziemy. W końcu byliśmy ubrani na roboczo i w gumiakach. Ku mojemu zaskoczeniu zmierzaliśmy właśnie
w kierunku tego całego zgromadzenia. Stanęliśmy przed wszystkimi
i ekspresowo ulokowano nas przy stole.
Wszyscy przyglądali mi się z zaciekawieniem, a Mihaił zabrał się
za przedstawianie mnie każdemu z osobna. Z trudem doszedłem do siebie po poprzedniej nocy, a już zaczęło się na nowo i nic nie wskazywało na to, że tym razem będzie lżej. Toast za toastem, aż w końcu Mihaił uświadomił mi, że jest to impreza ku pamięci zmarłego członka ich rodziny. Nie wiem, co bardziej mnie zaskoczyło – miejsce imprezy w samym środku osiedla, czy fakt, że właśnie znalazłem się na stypie. Ale jakby nie patrzeć, szybko przeszedłem z tym do porządku dziennego. Wypadało wypić za nowe znajomości i oczywiście zmarłego.
Stypę opuściliśmy w stanie mocnego upojenia alkoholowego. Najgorsze było jednak to, że mieliśmy dopiero zacząć pracę. Z naszego całego towarzystwa tylko Maria była trzeźwa, lecz to nie ona prowadziła zaprzęg. W tym momencie nawet nie przeszło mi przez myśl, że jest to coś nadzwyczajnego. Po prostu jedziemy dalej!
Trochę to trwało, ale w końcu dotarliśmy na miejsce. Jeszcze przez długi czas nie kwapiliśmy się do pracy. Mieliśmy spory zapas alkoholowego trunku, który przecież nie mógł się zmarnować. Na dodatek co chwilę ktoś przychodził się przywitać. Nasza praca polegała na obcinaniu gałęzi
na drzewach i zbieraniu z ziemi już zalegających, które następnie należało spalić. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, iż całą okolicę pokrywały wzgórza. Sad znajdował się właśnie na jednym z nich, a kąt nachylenia był dosyć spory. Dla mnie i Mihaiła wyzwaniem było już samo chodzenie, nie mówiąc o tym, że musieliśmy wdrapywać się na drzewa i pracować piłą spalinową. Maria czasami płakała ze śmiechu, ale zdarzało się też, że krzyczała, widząc, co my tam wyprawiamy. Ostatecznie daliśmy radę i nikt z nas nie stracił palców.
To był bardzo ciężki dzień. Nie pamiętałem, jak wróciłem do domu. Wieczorem obudził mnie Mihaił, gdy nadszedł czas posiłku. Kac potworny, nie mówiąc już, jak bardzo chciało mi się spać. Maria zrobiła kolację obfitą w tradycyjne potrawy. Usiedliśmy wszyscy w ogrodzie. Dla mnie samym pocieszeniem było to, że siedzę przy stole, gdzie nie ma alkoholu, bo tego dnia już miałem go serdecznie dosyć. Choć patrząc na Mihaiła, widziałem, że jeszcze by powalczył w tej kwestii, ale Maria wiedziała, jak ostudzić jego zapędy.
Praktycznie wszystko, co znalazło się na stole, było dziełem ich rąk. Choć większe zasługi należy przypisać Marii, bo to ona pod nieobecność Mihaiła zajmuje się wszystkim, łącznie z ogrodem. Dzięki temu rzadko chodzą
do sklepu, bo praktycznie wszystko, czego potrzebują do życia, mają przed domem.
Zostałem u nich jeszcze na trzeci dzień. Stefan oprowadził mnie po ciekawszej części miasta, w tym po miejscowej cerkwi. Zaś w późniejszej porze dnia Mihaił zabrał mnie na przejażdżkę, żebym mógł poznać resztę jego rodziny. Żal było wyjeżdżać, bo czułem się u nich bardzo dobrze,
a ponadto Mihaił i Maria nakłaniali mnie, żebym został na dłużej. Jednak
z drugiej strony ciągnęło mnie już dalej, więc podziękowałem za wszystko
i zdecydowałem, że czas ruszać w dalszą drogę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *