Ruszyłem autostopem do Indii!
Nadszedł długo wyczekiwany przeze mnie dzień. Ruszam w autostopową podróż do Indii! W momencie wyjścia z domu rozpoczęła się kolejna przygoda życia.
Do przejścia miałem kilka kilometrów, aby dostać się na wylotówkę. Gdy już tam dotarłem, zrzuciłem z siebie plecak i zrobiłem pamiątkowe zdjęcie
z tabliczką mojego miasta Głogowa. I tak na dobre rozpoczęła się moja przygoda. Chwilę po tym złapałem pierwszą okazję i bardzo szybko dojechałem do oddalonego o 100 km Wrocławia. Tam już od razu udałem się w okolice Bielan Wrocławskich. Nie przeszkadzało mi, że musiałem przejść spory dystans przez miasto, by się tam znaleźć. Moja determinacja była na najwyższym poziomie, bo wiedziałem, że zaczyna się coś wielkiego.
W końcu stanąłem na typowym zjeździe na autostradę. Idealne miejsce,
by złapać okazję na sporą odległość. Może uda się do Czech, a może
na Słowację. Miałem ten komfort, że nie nastawiałem się na żaden kierunek. Po prostu zależało mi na tym, aby jak najszybciej dotrzeć
na południe Europy. Jechać przed siebie! To jest dobre określenie dla mojego nastawienia. Plecak na widoku, uśmiech i wyciągnięty kciuk.
Tego dnia najwyraźniej miałem wyjątkowe szczęście, bo zatrzymał się kierowca ciężarówki, który bardzo chętnie mnie zgarnął z tego miejsca.
Ku mojemu zaskoczeniu jechał do samego Budapesztu, stolicy Węgier.
– Po prostu rewelacja. Czy lepiej można było sobie wyobrazić początek podróży? – pomyślałem.
Rozsiadłem się wygodnie, bo przed nami było mnóstwo kilometrów
do pokonania. Przejechaliśmy przez granicę polsko-czeską, po czym kierowaliśmy się w stronę granicy ze Słowacją. W czasie jazdy opowiedziałem kierowcy o moich planach dotarcia na kontynent azjatycki. Stwierdził, że jestem nieźle kopnięty, porywając się na coś takiego.
W międzyczasie musieliśmy jeszcze się zatrzymać na parkingu i kupić winietę, by móc poruszać się po słowackich drogach. Zjechaliśmy na parking, a tam nerwowe zachowanie i biegający między tirami ludzie. Początkowo nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Wyszliśmy z kabiny, a w tym samym czasie naprzeciw nam wyszedł mężczyzna. Okazało się, że był
to kierowca innej ciężarówki.
– Jak chcecie mieć całą plandekę albo szybę, to niech jeden z was tu pilnuje.
– Ale co się dzieje?
– Imigranci – odparł, dodając do tego kilka niecenzuralnych słów.
– Wyszli sporą grupą z lasu i bezkarnie, na oczach innych ludzi, wybijali szyby w ciężarówkach i nacinali przyczep plandeki. Wyciągali wszystko,
co wpadło im w ręce, po czym zniknęli, uciekając z powrotem do lasu.
– Widzisz? A ty się do nich wybierasz! – skomentował kierowca.
Ruszył szybkim krokiem po winietę, a ja siedziałem przed tirem na krawężniku, pilnując naczepy. Ale nikogo już nie widziałem. Po chwili byliśmy dalej w drodze. Przemknęliśmy przez Słowację i wjechaliśmy
do Węgier, a po 16 godzinach od wyjścia z domu byłem już na obrzeżach Budapesztu.
Najnowsze komentarze