Pół roku autostopem przez Azję
Ależ to była podróż! Pół roku, jadąc bezpośrednio z Polski w kierunku kontynentu Azjatyckiego. Przed podróżą więcej miałem znaków zapytania niż odpowiedzi. Nie był typowy wakacyjny wypad, lecz podróż z krwi i kości. Z jednej strony coś szalonego, a zarazem najpiękniejszego co mogło mi się przytrafić. Przez te miesiące świat pokazał mi wszystko bez cenzury. Różnorodność, piękno, gościnność a z drugiej strony skrajności, biedę i bezkompromisowość. W tym poście postaram się pokazać, jak wyglądał każdy aspekt tej podróży i z czym przyszło mi się zmierzyć w czasie jej trwania.
Wolność, po prostu!
Od samego początku moim głównym założeniem było, żeby poczuć prawdziwą wolność, a przynajmniej spróbować jej zaznać. Oczywiście jest to pojęcie bardzo szerokie i każdy z osobną postrzega to inaczej. Podróż bez ograniczeń czasowych, zasypiać i budzić się ze świadomością, że mogę wszystko, na co przyjdzie mi tylko ochota. I faktycznie bardzo szybko uświadomiłem sobie, że jestem w podróży, która daje mi pełny wachlarz możliwości by właśnie taki stan poczuć. Jechać w kierunku oceanu? Gór? A może po prostu zostać w danym miejscu przez kilka dni u goszczących mnie ludzi? To były codzienne dylematy, z którymi przyszło mi niejednokrotnie się zmierzyć. Ale pokazuje dobitnie, że jednostka miary, czy czasu schodzi na dalszy plan. W takiej podróży nie zawsze wiedziałem, jaki jest dzień tygodnia i w zasadzie ta wiedza nie jest specjalnie do niczego potrzebna. Odbić tysiąc kilometrów z pierwotnego planu trasy? A może dwa tysiące? Wystarczy tak naprawdę chwilowy przebłysk i może okazać się, że obierzemy zupełnie inny kierunek, niż sobie planowaliśmy jeszcze kilka godzin wcześniej. Potrwa to dzień, dwa a może tydzień, ale co z tego? To nie ma zupełnie żadnego znaczenia w takiej podróży. I to jest w tym najpiękniejsze miałem przy sobie niewiele, ale mogłem wszystko!
Matka natura
Może zacznę od temperatur, bo one potrafiły się zmieniać jak w kalejdoskopie. Wyruszając w marcu w Polsce była panowała jeszcze zima. Po tygodniu zmagałem się już z upałami na Tureckiej ziemi. To był taki wstęp do tego, z czym przyszło mi się zmierzyć później. Z ekstremalnie zimnych terenów w ciągu kilku dni potrafiłem znaleźć się na gorących nizinach i tak na zmianę. Muszę wyszczególnić jedno miejsce, a jest nim południe Iranu. Ekstremalnie wysokie temperatury w połączeniu z wysoką wilgotnością sprawiały, że dosłownie wegetowałem tam. Większość dnia po prostu leżakowałem pod palmą, łapiąc powietrze jak karp, dlatego za długo tam nie zabawiłem. To miejsce najbardziej dało mi w kość, choć z drugiej strony dobrze przygotowało mentalnie przez pustynnymi gorączkami w Pakistanie.
A jeśli mowa o Pakistanie. Znajdowałem się na legendarnej drodze Karakorum Highway. Nie bez przyczyny droga ta jest uważana za jedną z najniebezpieczniejszych dróg świata m.in. przez swoje ukształtowanie. Praktycznie cała trasa biegnie przez górzyste tereny, gdzie stan drogi pozostawia sporo do życzenia. Czasami brakowało czegokolwiek by chroniło przed ewentualnym runięciem w przepaść. A tylko wystarczyło, że zaczęło padać droga realnie stawała się niebezpieczna. Na drogę zaczynały spadać kamienie, a nawet głazy. I przy jednej ze złapanych okazji miałem okazje zobaczyć na własne oczy, czym kończy się zwykła ulewa.
Pierwszy raz w życiu doświadczyłem trzęsienia ziemi, miało to miejsce w Kwecie tuż przy granicy z Afganistanem. Moje odczucia tym bardziej były mocniejsze, bo znajdowałem się akurat na piętrze jednego z budynków. Uczucie bardzo niewdzięczne, ale całe szczęście obyło się bez poważnych skutków.
Szybkie i znaczne zmiany wysokości to również coś, co trzeba wyróżnić z tej podróży. Czasem może być bardzo uciążliwe, a przekonałem się o tym, gdy bez żadnej aklimatyzacji znalazłem się na najwyżej położonym na świecie przejściu granicznym Kunjerab Pass (4693 m.n.p.m). Ból głowy, senność i brak mocy towarzyszył mi do momentu, aż nie wróciłem na niższe tereny.
Oprócz tego przeżyłem tajfun w Malezji, niezwykle uciążliwą porę deszczową w Nepalu, różne dziwne choroby, spotkania z egzotycznymi wężami i pająkami, czy powodzie w Birmie. Będąc wystawionym na te wszystkie wydarzenia w końcu przychodzi taki moment zmęczenia, czy nawet przesycenia, gdzie potrzeba kilka dobrych dni by na nowo naładować baterie przed dalszą drogą. Jednak nie występuje takie coś bardzo często. W moim przypadku w przeciągu półrocznej podróży doznałem dwukrotnie takiego momentu.
Gościnność
Szczerze mogę napisać, że w niektórych momentach podróży byłem wręcz oczarowany gościnnością spotkanych po drodze ludzi. Zaufanie, jakim mnie obdarzali było czymś nieprawdopodobnym z perspektywy statystycznego Europejczyka. Zaproszenia na śniadanie, obiad, szybka herbatka, czy też propozycje noclegu stały się nieodłącznym elementem tej podróży. Zdarzały się również bardziej oficjalne przyjęcia, takie jak wesele czy nawet stypa.
Tak naprawdę nie było reguły co do takich historii. Każdego dnia otaczany byłem przez mnóstwo ludzi. Czasem zwykła podwózka lub przypadkowo poznana osoba okazywała się początkiem czegoś więcej niż zbicie piątki i zrobienie wspólnego zdjęcia. W ten sposób mogłem poznać jeszcze lepiej daną kulturę i jej obyczaje. Gdybym miał zestawić trzy kraje, które w czasie tej podróży wyróżniały się ponad wszystkie standardy to zdecydowanym liderem byłby Pakistan. Po raz kolejny życie pokazało mi, że tam, gdzie każdy mnie przestrzegał i opisywał różne rzeczy samemu, nie będąc tam okazało się, że wrażenia były zupełnie odwrotne. Zaraz za nim byłby Iran. Ludzie bardzo gościnni, rozrywkowi, chcący pokazać zupełnie inne oblicze Iranu, niż utarło się to w zachodnim świecie. Trzecie miejsce należy się Tajlandii jednak muszę tutaj rozdzielić jej dwa oblicza. Miejsca znane z pięknych plaż będące typową komercją od głęboko zapadłych i skromnych wiosek to tam gościnność miejscowych również była nie do opisania.
Często zastanawiałem się od czego to wszystko zależy. I moje subiektywne odczucie pokazuje mi, że panuje jedna zależność, która może mieć na to wpływ. Jest to przykre, ale im region, czy państwo mniej rozwinięte, a bieda jest widoczniejsza to miejscowi są bardziej otwarci i gościnność jest czymś naturalnym.
Nie ważne czym, byle do przodu!
Autostop w Azji to totalny stan umysłu! Ile to razy wydawało mi się, że już nic więcej mnie nie zdziwi, a jednak okazywało się, że jest to niekończący się potencjał. Pierwsza zasada to brak zasad! Niektóre „perełki” które miałem okazje przeżyć były do tego stopnia hardkorowe, że gdyby coś takiego miało miejsce na europejskich drogach z pewnością skończyłoby się mandatem, a też nie zdziwiłbym się, jakby kierowca łącznie ze mną zostałby wysłany na badania poczytalności. Jazda na dachu ciężarówki, pace terenówki, motorem w cztery osoby (łącznie z moim ciężkim plecakiem), traktorem, opancerzonym wozem, tuk tukiem, karetką, w wagonie towarowym pociągu, samochodzie w towarzystwie kóz i wiele innych. Dlatego uwielbiam autostop szczególnie po Azji! Nigdy nie wiadomo, co może się trafić, a jak już trafi się to wrażenia mogą być ponadprzeciętne!
Nowe znajomości
Nawet nie jestem w stanie zliczyć, ile w tej podróży poznałem ludzi. Ale na pewno jest to liczba kolosalna. Spośród tych wszystkich osób również utworzyły się znajomości, które przetrwały do dnia dzisiejszego. Tak samo jak w czasie gościnności zaczyna się dość niewinnie, a kończy się pięknymi wspomnieniami.
Różnorodność etniczna
W poszczególnych regionach świata różne cechy kultury są bardziej istotne od innych w określaniu podziałów pomiędzy grupami etnicznymi. Język, religia, narodowość i wiele innych sprawia, że właśnie dlatego ten świat jest tak ciekawy i fascynujący. Zetknąłem się z różnym podejściem do świata, rozumieniem jego i ideologiami. Za każdym razem musiałem się dostosować by w pełni uszanować daną kulturę i wszystko, co z nią związane. Dlatego prawdziwe stwierdzenie jest, że podróże uczą szacunku i tolerancji! Po tylu kilometrach widzisz, że nie ma jednej religii, jednego boga, jednej prawdy. Każda z nacji ma swoje animozje, historie, racje i przekonania. Co ciekawe, nawet w zależności od zakątka świata nawet takie błahostki jak gesty potrafią oznaczać zupełnie co innego, niż mogłoby się wydawać. Na przykład łapanie okazji za pomocą wyciągniętego kciuka niby jest czymś oczywistym, ale nie w Iranie. Dla nich taki gest oznacza dokładnie tyle co obrazę. Tak samo ich specyficzne cykanie połączone z ruchem głowy oznaczające zaprzeczenie. Kiwanie głową na boki mieszkańców subkontynentu Indyjskiego będące przytaknięciem lub wymowny gest ręką Pakistańczyków jako coś niezrozumiałego i wiele, wiele innych. To tylko jedna zwykła kwestia z dnia codziennego, ale pokazuje, że naprawdę różnimy się od siebie. Dosłownie, jak i w przenośni pod tym kątem była, to podróż o wielu twarzach.
Noclegi
Kwintesencja podróżowania. Plecak plus namiot oznacza tylko jedno. Moc przygód! Mimo gościnności ze strony lokalnych wciąż spanie w namiocie było moim głównym miejscem noclegu. Akurat uwielbiam tę formę i chyba co najważniejsze nie boję się jej. Generalnie nie ma tutaj większej filozofii. Każdego dnia trzeba było pamiętać o czymś, takim jak miejscówka do spania. Czasami myślało się o tym dużo wcześniej i można nazwać to takim planowanym noclegiem, natomiast nie brakowało miejscówek, które wyniknęły z różnego rodzaju zdarzeń, przez co niejednokrotnie trzeba było improwizować, kombinować na ostatnią chwilę przeważnie nocą. A trzeba pamiętać, że żądza snu połączona z wyobraźnią nie zna granic. I w taki oto sposób niektóre z noclegów przechodziły wszelkie pojęcie. Można nazwać to taką przeplatanką. Jednego dnia budziłem się z pięknym widokiem rodem z pocztówki zaś kolejnego miejscówka była już na pełnym przypale i rano trzeba było zwijać się w trybie przyśpieszonym. Niby zawsze starałem się rozbijać niezauważonym, ale nie zawsze da się uniknąć sytuacji, kiedy ktoś nagle pojawia się w pobliżu. Takich momentów było sporo jednak były to osoby przypadkowo napotykające mnie w danym miejscu. Przeważnie były bardziej zdziwione niż ja całym zajściem, ale co najistotniejsze. Nigdy nie miałem sytuacji, w której ktoś nieproszony próbowałby wejść do namiotu. Wiele razy zostawiałem namiot także bez opieki i również w takich sytuacjach nic się nie wydarzyło. Wiadomo, że różne rzeczy mogą się wydarzyć i miałem tego świadomość. Natomiast ta podróż doskonale mi pokazała, że to, co teoretycznie może generować największy strach okazuje się całkiem fajną i bezpieczną formą.
„Druga strona medalu”
Jak powyżej widać podróż niesie za sobą wiele pięknych miejsc, pozytywnych wibracji, niesamowitych historii, ale w tej całej układance, chcąc nie chcąc jest również bieda czasami nawet w skrajnej formie. Ok, można rzec, że bieda jest wszędzie i z tym się zgodzę, natomiast, nie koloryzując czasami po prostu włos się jeżył na głowie, widząc pewne rzeczy. Dzięki temu, w jaki sposób podróżowałem w ciągu całej podróży nie tylko mogłem zaobserwować to wszystko, ale i wejść w ten świat i zobaczyć od środka jego prawdziwe oblicze. Można zadać sobie pytanie, ale po co? Na co odwiedzać takie miejsca, skoro jest tyle innych pięknych miejsc? To akurat wyszło bardzo naturalnie, ale po pierwsze, podróżując tak nie ma możliwości nie zetknąć się z tym. A po drugie im dłużej byłem w podróży to coraz częściej skłaniałem się ku temu by również poznać i doświadczyć takie miejsca. Takimi miejscami, które najintensywniej wpłynęły na moje postrzeganie świata to zdecydowanie slumsy w Kalkucie, czy Nowym Delhi. Czegoś takiego, jak tam nigdy wcześniej nie widziałem i pewnie nie zobaczę. Również sierociniec dla dzieci z Mjanmy przebywających na uchodźstwie w Tajlandii. Ponadto miałem możliwość odwiedzić rodziny żyjące na skraju ubóstwa lub wioski cierpiące z powodu trzęsienia ziemi. Widziałem ciężko pracujące dzieci i innego rodzaju tragedie. To i wiele innych sytuacji sprawiło, że niejednokrotnie miałem refleksje i swoje przemyślenia na ten temat. To było dla mnie niezwykle ważne w perspektywie tego, co dała mi ta podróż.
Religie
Szacuje się, że na świecie jest około 4200 różnych religii z tego 5 może 6 odgrywa jakąkolwiek rolę w naszym świecie. Zetknąłem się z wyznawcami każdej z tych dominujących i muszę stwierdzić, że ani razu nie miałem sytuacji, w której byłbym w jakikolwiek sposób dyskryminowany, że wywodzę się z kultury, gdzie ich religia nie istnieje lub są jej śladowe ilości. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w podróży nie porusza się trzech tematów. Religii, polityki i piłki nożnej. I byłbym hipokrytom, jakbym napisał, że z tym pierwszym z początku nie miałem obaw. Oczywiście nie stosowałem się do tego, ale wymagało to stopniowego wyczucia. Nie ze względu na siebie, ale by w pełni oddać szacunek i tolerancje danej religii. To niesamowite jak w niektórych regionach świata religia stanowi ważny punkt dnia codziennego. Również są kraje, gdzie religia jest prawem, a prawo religią co tym bardziej utwardza w przekonaniu, że wszystko jest tam podporządkowane pod nią. Każda z religii dla mnie miała coś w sobie. Na pewno wrażenie robiły muzułmańskie meczety na dobrą sprawę niejednokrotnie zdarzyło mi się w nich spać. Są także mniejsze religie, ale równie ciekawe, takie jak Sikhizm, o którym napisałem osobny post, więc przy okazji zapraszam (Kliknij tutaj). A ciekawą sprawą jest zobaczyć mnisi pochód o poranku.
Jedzenie
Poznawanie świata od kulinarnej strony to przyjemne i bardzo ciekawe doznanie. Praktycznie co kraj, czy nawet region kuchnia różniła się od siebie i zawsze mogłem być pewien, że w tej kwestii nie dopadnie mnie monotonia. Przeważnie żywiłem się po prostu na ulicy łącznie z knajpkami. Uliczne jedzenie robione przez lokalną społeczność to najlepsza możliwość poznania tradycyjnego jedzenia i jak dla mnie najsmaczniejsza. Nie zamieniłbym tego na jedzenie w restauracjach z prostego powodu. Dbanie o budżet w takiej podróży to podstawa, więc to idealnie wpasowuje się w tę koncepcję. Takie jedzenie jest bardzo tanie czasami nawet za śmieszne pieniądze, a można najeść się do syta. Kolejną sprawą jest to, że wspiera się bezpośrednio lokalny biznes. Dla większość, że sprzedających takie jedzenie to jedyne źródło dochodu, więc jest to połączenie dobrego z pożytecznym. Oczywiście każdy ma prawo do wyboru, gdzie je i co je, ale są również przeciwnicy takiego jedzenia. Szczególnie w czasie zorganizowanych wycieczek widziałem, że ich uczestnicy chętnie spoglądali na sprzedawane jedzenie jednak kończyło się na zrobieniu zdjęcia. Co do jedzenia krzywili się mówiąc, że nie będą ryzykować jedzenia w takich miejscach. Trochę szkoda, bo odwiedzając odległy zakątek świata warto czasem „odpiąć wrotki” i spróbować wbrew różnym doniesieniom. Ale oczywiście szanuję i nie krytykuję. Ale muszę dodać, że jadłem naprawdę w różnych miejscach niektóre powiedziałbym nawet nie zachęcały, a nadal żyję. Żadne zdjęcie nie odzwierciedli tych smaków i zapachów, ale musicie wierzyć na słowo w przeciągu całej drogi jedzenie było wyborne! Inną sprawą jest też kultura jedzenia. To również jedna z ciekawszych rzeczy w podróży. Opanowałem do perfekcji jedzenie pałeczkami, ale najmilej wspominam jedzenie rękoma bardzo popularne w Pakistanie i Indiach. Wbrew pozorom z początku nie jest to takie proste, szczególnie że jada się tak ryż z różnego rodzaju dodatkami. Jest to bardzo specyficzne i wydawać by się mogło prymitywne, ale da się z tym oswoić, a nawet polubić. Tylko trzeba to opanować z jednoczesnym wycieraniem potu z czoła nie tylko przez pogodę, ale i ostrość!
Piękny ten świat
Pięknych miejsc było naprawdę sporo. Niektóre planowane, a były i takie, na które natrafiłem zupełnie przypadkowo. Ta trasa, którą przejechałem była tak zróżnicowana, że praktycznie zetknąłem się ze wszystkim, czym tylko było można. Od gorących pustyni przez dżungle po najwyższe góry świata. Te pół roku jeszcze bardziej mnie utwierdziło, że warto marzyć i odwiedzać takie miejsca, nawet jeśli wymagałoby to sporego wysiłku. Poniżej możesz zobaczyć tylko niewielki ułamek tego piękna, który zobaczyłem na własne oczy.
Najnowsze komentarze