Iran – Zostałem strażakiem
Przebiłem się ponownie przez miejski chaos, po czym zanurzyłem się w ulice stolicy. W oddali górował najbardziej charakterystyczny punkt w mieście, Milad Tower. Jest to najwyższa wieża w Iranie i na Środkowym Wschodzie, a patrząc na mapę Azji, zajmuje trzecie miejsce, a na świecie szóste. To właśnie na nią obrałem kurs. Nie miałem specjalnie planu, by wjeżdżać na jej szczyt.
Cały odcinek wolałem przejść bez korzystania z autobusu, czy też metra. Bywało, że wieża znikała mi całkowicie z pola widzenia. Pomocne okazały się jednak wzgórza za miastem, które od czasu do czasu udało się dojrzeć, bo to praktycznie w ich stronę musiałem się kierować, by trafić na Milad Tower.
Dotarcie do niej zajęło mi więcej czasu, niż początkowo myślałem. Ale wszystkiemu winna była moja ciekawość, bo zawsze coś przykuwało moją uwagę. W ten oto sposób krążyłem po ulicach, chłonąć ducha bliskowschodniej stolicy. Po kilku godzinach przechadzki dotarłem pod wieżę. Rzeczywiście robi wrażenie. Podobnie jak kolejki ludzi chcących wjechać na jej szczyt. Już wtedy wiedziałem, że to nie dla mnie, mimo że widok na aglomerację byłby piorunujący. Przez długi czas siedziałem w kameralnej odległości od atrakcji. Robiłem zdjęcia i odpoczywałem po miejskim spacerze. W końcu pomyślałem, że dobrze byłoby zaopatrzyć się w wodę. W tym celu udałem się do znajdującego się nieopodal wieży budynku. Okazało się, że jest to jednostka straży pożarnej. Zastałem tam czterech stacjonujących strażaków, którzy zaprosili mnie do środka. Poprosiłem o nalanie wody, a skończyło się wspólnym obiadem.
Zasiedliśmy do stołu, a jako że nie mogli narzekać na brak wolnego czasu, po posiłku poszliśmy całą ekipą tuż za budynek, gdzie mieli boisko do gry w siatkówkę, której byli wielkimi fanami. Za niedługo dołączyli do nas kolejni pracownicy straży i wspólnie zagraliśmy kilka meczów. Z samego boiska mieliśmy niesamowity widok, bo gdy zadzierałem głowę do góry, dokładnie nad sobą miałem ciągnącą się w górę wieżę. Umilaliśmy sobie tak czas, aż zaczęło się ściemniać.
Wróciliśmy do jednostki, gdzie mogłem się jeszcze wykąpać. W końcu nadszedł czas, aby się zbierać. Jako że była już noc, czekało mnie szukanie miejscówki. Postanowiłem zapytać, czy mógłbym rozbić namiot gdzieś na terenie jednostki. Pierwszą myślą było rozbicie się na boisku, gdzie graliśmy. Decyzja musiała być jednak skonsultowana z komendantem jednostki, lecz ten ostatni nie zgodził się na to, twierdząc, że nie jest to dobre miejsce na spędzanie nocy. Pomyślałem jednak, że to nic straconego. W okolicy wieży było sporo miejsca, by spokojnie spędzić noc. W pewnym momencie rozległo się głośne wycie syreny. Wszyscy rzucili się za wykonywanie swojej procedury, zostawiając mnie samego. Jasne było, że jadą na wezwanie, a ja za bardzo nie wiedziałem, co mam robić – opuścić jednostkę, czy czekać, aż wrócą.
Po chwili przybiegł jeden ze strażaków, mówiąc mi, żebym zaczekał, po czym zniknął. Po chwili wrócił i rzucił mi bluzę strażacką i kask.
– Chodź, jedziesz z nami – zakomunikował w popłochu.
Nie trudno sobie wyobrazić moje zdezorientowanie. Ale w tym samym momencie jak to powiedział, wystrzeliłem z kanapy i ruszyłem za nim. Pobiegliśmy do stojącego już na zewnątrz wozu. Widziałem resztę chłopaków kiwających mi ręka, abym wskakiwał.
– No nie wierzę, jadę na akcję. No Meksyk – cieszyłem się jak dziecko.
Wciągnęli mnie do środka i tam ubrałem cały ekwipunek, jaki dostałem. Syrena poszła w ruch i ruszyliśmy z impetem. O ile z początku nawet sprawnie grzaliśmy, o tyle później ruch uliczny doszczętnie nas zablokował. Zasada przepuszczania pojazdu uprzywilejowanego niby obowiązywała, natomiast na korytarz życia nie było już mowy. Bo jak tu przebić się sprawnie przez pasy, które są zawalone samochodami? Długo to trwało, ale jak już udało się nam uwolnić, byliśmy praktycznie na miejscu zdarzenia. Jechaliśmy do wypadku drogowego. Choć w sumie wypadek to mocne słowo, bardziej skłaniałbym się ku nazwaniu tego kolizją, która narobiła sporego bałaganu. Tak naprawdę nic poważnego się nie stało i chodziło bardziej o uprzątnięcie tego wszystkiego.
Chłopaki zajęli się usuwaniem tego, co wyciekło z samochodów, a do mnie należało zbieranie elementów zalegających na pobliżu. Cały wyjazd zajął nam około półtorej godzinki, a powrót do jednostki już nie był tak uciążliwy, jak wcześniej.
Najnowsze komentarze