Iran-Południowa gorączka

Wyjechałem z Bandar Kangan i ruszyłem wciąż wybrzeżem w stronę Pakistanu. Do Bandar Abbas miałem ok.600 km. Wszyscy ludzie napotkani po drodze ostrzegali mnie że w tamtych rejonach zacznie być naprawdę gorąco i rzeczywiście, bez wody to lepiej się nie ruszać. Znośnie dopiero robi się w nocy, a najlepsze jest to że dopiero kończy się wiosna. Nie chce mi się myśleć jakie temperatury padają tutaj w szczycie lata. Na północ z tego miejsca leży pustynia Lut gdzie w 2008 albo 2009 (nie pamiętam dokładnie) padła najwyższa temperatura odnotowana w danym roku na ziemi. Po drodze mijałem miejscowości nadmorskie ale szczególnie w pamięci zapadło mi Asaluyeh. Zatopiona w smogu przez koncerny naftowe i gazowe. Znalazłem się tam za sprawą jednego z kierowców który zabrał mnie i podwiózł nie mały dystans. Pracował na lotnisku i zaoferował się że pokaże mi trochę miasta i okolicy więc pojechałem z nim na lotnisko, poczekałem dwie godzinki i był już po pracy. Zrobiliśmy objazdówkę po mieście m.in na plażę i później do małego meczetu stojącego właśnie przy plaży. Ja sobie siedziałem z boku zajmując się nadrabianiem wpisów, a on trwał w modlitwie. Zaciekawiło mnie że dojeżdża spory dystans do pracy, jest to efekt właśnie smogu o którym wspominałem. Ze względu na dziecko postanowił wyprowadzić się daleko od trującego regionu. Nikt nie ma wpływu na to, dla Iranu ropa czy gaz jest złotem także rząd ma to po prostu gdzieś że cierpią na tym ludzie mieszkający w okolicy. Mino tego smogu który zalega nad miasteczkami jest tam bardzo pięknie. Spędziliśmy razem czas aż do późnego wieczora. Na koniec kupił mi bilet autobusowy do Bandar Abbas, choć prosiłem go żeby mi nie kupował. Ale to jest Iran i z tym trzeba się liczyć że ludzie troszczą się o przyjezdnych. A o odmowie trzeba zapomnieć bo w kulturze Persów może być odebrane inaczej niż w naszym świecie. Czekał ze mną aż przyjedzie autobus pożegnaliśmy się i miałem przed sobą nocną podróż autobusem.
Do Bandar Abbas dojechałem wcześnie rano, w sumie nie zabawiłem tam na długo bo posiedziałem chwile przy plaży na której nie było wody (odpływ) i ruszyłem na wylotówkę z miasta żeby ruszyć dalej w stronę Irańskiego Beludżystanu. Temperatura nie do opisania, słońce paliło bezlitośnie i trzeba było uważać żeby nie przeholować z wysiłkiem i mieć na uwadze częste nawodnienie. Po drodze wstąpiłem na targowisko i pierwszy raz zdarzyło mi się żeby w Iranie podwiozła mnie kobieta, na dobrą sprawę w aucie były trzy kobiety. Za wszelką cenę chciały mnie podwieźć jak najdalej żebym nie musiał dużo chodzić. W ogóle ta część Iranu bardzo różni się od północnej i centralnej gdzie wcześniej byłem. Przede wszystkich ceny są znacznie niższe co bardzo cieszy. Także ludzie są troszkę inni, jest tu więcej mieszanki Afgańczyków, Pakistańczyków no i w miejscowości Bandar-e Jask o której wspomnę niżej sporo Portugalczyków. Były miasteczka takie jak Minab w którym kobiety nosiły maski na twarzy ozdobione różnymi babilotami. Całkowicie inny świat inna kultura. I to mi się niesamowicie podobało, jednym słowem mój klimat.
W okolicach Minab poznałem Ibrahima z którym pojechałem do miejscowości Bandar-e Jask. Tam poznałem jego wszystkich znajomych (a było ich sporo) jednak najwięcej czasu spędzałem z Madzitem, Alim i Aminem. Madzit oprowadzał mnie przez 3 dni gdzie się tylko dało. Przez ten czas Madzit udostępnił mi lokum w miejscu swojej pracy. A pracował w wesołym miasteczku bezpośrednio nad brzegiem morza.Wieczorami jeździliśmy motorem po mieście zahaczając po kolei wszystkich znajomych. Co ciekawe wieczorami ulice są zapełnione motorami, przeważnie młodzież tak wypełnia sobie czas jeżdżąc bez celu gdzie tylko się da. Niczym nadzwyczajnym nie jest jazda we 3-4 osoby, ale to jest Iran i widziałem nawet 6 osób. Za dnia jeździliśmy się pokąpać w morzu lub odwiedzaliśmy stragany gdzie można zapalić fajkę wodną. Jest to bardzo popularne w Iranie i co najlepsze śmiesznie tanie. Choć przeważnie każdy posiada taką faję to każdy odwiedza takie knajpki żeby po prostu posiedzieć ze znajomymi i pogadać przy fajeczce.
Każdy może znaleźć coś dla siebie bo smaków i aromatów jest tyle co u nas modeli telefonów komórkowych. Jak wspomniałem wyżej w Jask m.in zamieszkują Portugalczycy. No ale można sobie tylko pomyśleć, jak to Portugalczycy? Co oni mają do Iranu i skąd tam w ogóle się wzięli? No więc powiedział mi o nich Madżit z którym spędzałem prawie cały dzień. Portugalczycy dawno temu za czasów kiedy podbijali lądy drogą morską, dopłynęli do brzegów Bandar-e Jask i postanowili że się osiedlą. Z pokolenia na pokolenie wciąż zamieszkiwali te rejony. Obecnie zajmują się głównie połowem ryb i budownictwem. W sumie Madżit to taka mieszanka Portugalczyka i Irańczyka. Bo z jedną z rodzin jest spokrewniony. I pewnego wieczora podjechaliśmy motorem gdzie oni mają swoją miejscówkę. Czyli jedna z ulic niedaleko morza, zbierają się chyba wszyscy panowie pochodzenia Portugalskiego. Możliwe że całą tą ulice zamieszkują właśnie oni.
Podróżowałem po Iranie i wcześniej widziałem jak jest przestrzegane prawo odnośnie spożywania alkoholu. Czyli że jest surowo zabronione i nie przyszło mi nawet na myśl że może spotkać mnie co tam zastałem. A tam dosłownie wszyscy pijani. W prawdzie alkoholu nie było widać a panowie byli pięknie dziabnięci, do tego głośne rozmowy i czasami kłótnie a jak kogoś melanż poniósł to i zaśpiewał lub potańczył. Mało tego niektórzy oprócz upojenia alkoholowego byli pod wpływem czegoś co zapomniałem nazwy. Ale sprowadzane z Afganistanu, nasypuje się trochę na kawałek chusteczki i wkłada pod wargi. Proponowali mi, ale to już nie moje klimaty w dodatku że wizja miejscówki była lekko mówiąc przypałowa. Jednak oni to uwielbiają. Jak to stwierdził Madżit, codziennie coś tam się dzieje a żartobliwie ulice nazwał „Alkohol Street” Początkowo było mi nieswojo stać z nimi wszystkimi bo tylko czekałem aż pojawi się policja lub straż religijna i nas przepałują lub zaaresztują. Choć możliwe że władze już przymykają oko na to miejsce dlatego nikt nie reagował.
Postaliśmy z nimi dobrą godzinkę snując opowieści skąd jestem i gdzie się wybieram, po czym pojechaliśmy z Madżitem dalej w miasto. Zapytał się mnie czy nie mam ochoty napić się piwa. Pomyślałem że w sumie to dlaczego nie, napić się piwa w kraju gdzie jest to zabronione to całkiem pięknie kopnięty pomysł więc wchodzę w to. Za jednym piwem motorem przejechaliśmy pół miasta. Załatwianie takiego jednego piwa to niczym przemycanie 50 kilogramów narkotyków. Potajemnie dzwonienie, załatwianie i odbieranie gdzieś w ciemnych uliczkach Bandar-e Jask od pośredników. Puszka wędrowała z rąk do rąk kilku ludzi żebym w końcu mógł sobie wypić spokojnie nocą na plaży. Że w Iranie alkohol jest zabroniony co idzie za tym, że branża browarnictwa nie istnieje. To piwo było przemycone z Dubaju „Red horse beer” (8%). I trzeba zaznaczyć że napiłem się go po znajomości bo nie każdy ma dojścia do ludzi którzy znają osobę która jakoś to przemyca i naraża się na surową karę. Po trzech dniach spędzonych w Jack stwierdziłem że czas jechać dalej, musiałem pożegnać się z każdym kogo poznałem. Naprawdę super ludzie i niesamowicie otwarci i gościnni.
Najnowsze komentarze