Birma-Mengalaba Myanmar

Granice przekroczyłem stosunkowo wcześnie i miałem przed sobą mnóstwo czasu żeby rozejrzeć się w mieście.Zaraz za granicą znajduje się ogromna świątynia z wieloma stupami. Małe,średnie a pośród nich jedna wielka naprawdę bardzo duża.Wokół lata setki gołębi, są nawet miejsca gdzie można kupić trochę karmy i je zwabić w jedno miejsce co wygląda niesamowicie. Ogrodzenie to ciągnący się na całej długości ogromny wąż,pilnujący świątyni.Wokół pełno sklepików i jest to tętniące życiem miejsce.Na każdym kroku mnóstwo stoisk z wymianą waluty i taksówkarze na motorach oferujący swoje usługi.

Przejście graniczne od strony Birmy.

Przejście graniczne od strony Birmy (Myawaddy).

Przy kończącym się dniu wyszedłem po za miejscowość żeby rozejrzeć się za miejscem na rozbicie namiotu.Tak też trafiłem do kolejnej świątyni.Nie mogłem się oprzeć bo znajdowała się na wzgórzu i górowała nad okolicą po prostu pięknie się prezentowała.Do tego ciągle padał siarcisty deszcz i mogłem trochę od tego odpocząć.
Co najlepsze do świątyni prowadziły kafelkowe schody, na samym dole trzeba było zostawić buty i iść na boso.I tak zrobiłem lecz jakby ktoś mnie nagrał jak wchodzę to parodia roku.Nie dość że schody były zmoczone nieustającym deszczem to jeszcze były nasmarowane jakimś olejkiem , żeby było śmieszniej były pochylone.Gdyby nie poręcz nie wszedłbym nigdy w życiu.Schodząc już nie było tak kolorowo bo zanim złapałem poręczy już zleciałem kilka metrów w dół po schodach z wielkim plecakiem na plecach.Aż sam z siebie miałem niezły ubaw.

birma-2

birma-7

birma-6

birma-5

Mało kto chodzi w spodniach, mają swoje narodowe wdzianko i z tym paradują. Czasami jak przebiegają przez ulice to jak kaczki bo ciężko im się w tym biega. Idąc machałem na prawo i lewo bo co chwile ktoś mnie pozdrawiał lub przychodzili pogadać. W całej podróży ludzie często podchodzili strzelając skąd jestem. Najczęściej było RPA, USA tutaj ludzie pobili wszystko i kilka razy do mnie że jestem z Japonii. Ogólnie wszyscy pouśmiechani od ucha do ucha. Wcześniej co wiedziałem o Birmie to, to że prawie wszyscy żują … Coś co przypomina jakiś kasztan pokrojony w plasterki, proszek i olejek, wszystko zawinięte w liść. Wsadzają do buzi i żują co chwile wypluwając czerwoną ciesz. Nie wygląda to apetycznie i śmierdzi niemiłosiernie, ale to jest Birma. Co chwile stoiska gdzie robią te Kunie. Jest to bardzo tanie, każdego kogo spotkałem częstował mnie tym, ale nie przełamałem się. Na sam zapach cofa mi się oranżadą z komunii. Już nie mówię jak miałbym to wsadzić do buzi i żuć. Plamy po wypluciu śliny są wszędzie . Dobrze że jest pora monsunowa i deszcz zmywa te plamy. W knajpkach przy każdym stoliku są kosze na wypluwanie tego. Biorą to panowie, panie i młodzież. W sumie nie spotkałem jeszcze osoby która by tego nie żuła. Ma to swój efekt uboczny, Każdy ma czarne lub czerwone zęby i rozmawiając z kimś trzeba twardo znosić tego odór bo rozmawiają mając to w buzi i starają się żebym im się nie wylało. Także sama rozmowa to już niezłe schody he he…….

Rozejrzałem się po okolicy i ruszyłem po za miasto, zahaczając co chwile świątynie które widziałem w okolicy. Od samego rana do wieczora padało, może 2-3 razy przestało padać na 10 minut. Po za miastem to wszystko dosłownie pozalewane , zdarzało się że szedłem poboczem i widziałem jak rodzina siedzi na schodach domu, a wokół pełno wody. Bez łódki ani rusz!

Droga prowadząca w głąb Birmy prowadzi przez wysoko położone kręte drogi pośród dżungli. Momentami chmury miałem zaraz za oknem samochodu. Następnie ostry zjazd z góry i widok na pięknie rozciągający się pas wzgórz splątany z chmurami. Po za drogą nic po za bujnie porośniętą dżunglą lub po prostu niekończące się pola ryżowe.

Po drodze trafiłem na most przez który nie mogłem przejść na piechotę, policjanci którzy kontrolowali to miejsce zatrzymali mi autokar z nakazem przewiezienia mnie na drugą stronę mostu. Tam na piechotę poszedłem w głąb dżungli żeby zobaczyć jaskinie pełną nietoperzy. Czasami ścieżka była zalana więc przeciskałem się bokiem idąc przez dżunglę. I nie powiem że nie miałem obaw, bo miałem. Wioskę wcześniej spotkałem chłopca bawiącym się martwym wężem. Zrobiłem sobie motykę z którą rozpraszałem wszystko co było przede mną. Ale udało się, nic mnie nie zjadło. Doszedłem do miejsca gdzie była jaskinia wraz z kaplicą i domem obudowanym z liści w której ktoś mieszkał. Jaskinia była zabita deskami i zamknięta na kłódkę. Jedynie co to przez dziurę widziałem co było w środku. Jednak droga prowadziła jeszcze dalej. A żeby iść dalej musiałem iść bez butów ktoś kto już tam mieszkał pokazał mi że to całe miejsce podlega pod świątynie i muszę iść bez butów.

Droga była bardzo trudna i niebezpieczna, wielkie przepaście i pełno niezabezpieczonych miejsc. Oczywiście spodobało mi się to miejsce bo turyści tu nie zaglądali wcześniej. Wspinając się na boso po kamieniach, drabinach ledwo trzymających się urwiska wlazłem na szczyt mając piękny widok na okolicę. Na samej górze znajdowała się tylko stupa porośnięta roślinnością. Tam mogłem ją tylko okrążyć mając może półtorej metra zapasu, niżej było urwisko w dół.

Z łapaniem stopa bywa różnie, ogólnie pełno prywatnych taksówek. Więc najlepszym sposobem żeby nie wpaść jest podróżowanie ciężarówkami. I tak na pace z piaskiem udałem się do Thaton. Miejscowość mająca ogromną stupę w centrum miasta i świątynie na wzgórzu nad miejscowością .

3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Translate »